rmissio
Modlitwa w intencji ewnagelizacji  
19-04-2024


Tak Bóg umiłował świat, że dał swojego Syna Jednorodzonego; każdy, kto w Niego wierzy, ma życie wieczne


J 3,16

 Świadectwo   

13.06.2007- Jola K.

Powrót do Źródła

Złożyłem w Panu całą nadzieję; On schylił się nade mną i wysłuchał mego wołania. Wydobył mnie z dołu zagłady i z kałuży błota, a stopy moje postawił na skale i umocnił moje kroki. I włożył w moje usta śpiew nowy, pieśń dla naszego Boga.
(Ps 40, 1-4a)


Przed 30-tu laty opuściłam „drogi i myśli Pana” i zaczęłam żyć na własny rachunek. Zostawiłam to co stanowiło treść mojego dotychczasowego życia. Relacje które miałam z Panem Bogiem zaczęły blednąć aż pokryły się gruba warstwą kurzu i pod jego powłoką zupełnie zanikły. Utraciłam w sobie obraz Boga. Życie zaczęło toczyć się własnym torem.

Nie powiem żeby było od razu źle. Wyszłam za mąż za ateistę, nie powiem też że z miłości, szybciej z fascynacji. Wyjechałam z Polski. W głębi serca rodziły się wątpliwości i pytania- bez Boga żyć? Pytanie te były bardzo subtelne i ciche, a ja nie wgłębiałam się w ich treści, no i potem umilkły. Na świat przyszły wspaniałe dzieci, a w sercu pytania, co z chrztem? ale jak mógł być chrzest, jeśli małżeństwo było tyko takie. Lata znowu mijały. Rodzina egzystowała jak każda inna na terenie NRD. Takie układy były „normalne” i nikt nie wnikał w szczegóły, ja też nie, chociaż czasem muszę przyznać, że gdzieś głęboko, jeśli o tym myślałam, zjawiał się smutek i refleksja. Problemy dnia codziennego szybko spychały te myśli na plan dalszy.

Już po pięciu latach małżeństwa, oczy mi się otworzyły i w zdumieniu spojrzenie zastygło – co ty zrobiłaś! Rozpacz. Jako żona zaczęłam się czuć bardzo źle, jako matka kochałam swoje dzieci i dla nich nie chciałam odchodzić od ich ojca. Był zresztą dobrym ojcem, który miał wpływ na dzieci i wychowywał je w duchu ateizmu a ja nie miałam siły przebicia i postanowiłam sobie, że konsekwencje mojej bezmyślności poniosę do końca, bez względu na to jaki będzie to koszt w moim osobistym życiu. Egzystowałam, tylko egzystowałam ale coś zaczęło się dziać, gdy dzieci osiągnęły pełnoletniość. W moim wnętrzu „Coś” drgnęło i zaczęło gwałtownie protestować. Wewnętrzna gorycz i bunt na takie życie wybuchały na zewnątrz agresją w stosunku do męża. Uznałam że nie żyje pełnią życia i nie wiedziałam co robić. Jeszcze nie byłam gotowa do obudzenia się z wieloletniej drzemki, ale spokój sumienia został zakłócony.
Sytuacja w rodzinie stawała się nie do zniesienia, to było tak silne że nie zwracałam uwagi na dzieci, męża i samą siebie. Traciłam poczucie rzeczywistości, a wewnętrzny bunt ciągle rósł, aż osiągnął apogeum, kiedy przyszły myśli samobójcze, a ciało fizycznie zaczęło poważnie chorować.
Środowisko w którym pracowałam obserwowało moje zmagania się z problemem, aż ktoś podsunął mi myśl, aby odejść od męża. Nie mogłam zdecydować się na ten krok, chociaż małżeństwo było ruiną, bo wbiłam sobie że winę muszę ponieść do końca nawet kosztem własnego życia. Jednak ten pomysł wśród bezsennych nocy powracał i dojrzewał do momentu, kiedy zdecydowałam się przerwać ten węzeł gordyjski.

Wspólnie z mężem i dziećmi usiedliśmy do stołu i oznajmiłam, że tak dalej żyć nie mogę. Były długie rozmowy, aż wszyscy czworo doszliśmy do wniosku, że tą sytuacje trzeba definitywnie rozwiązać. Postanowiliśmy z mężem, że bez nienawiści i złości rozstaniemy się. Zanim to zostało sfinalizowane, minęło kilka lat. Widziałam jednak światło. Związek ten nie mógł przetrwać, był przecież budowany na piasku, rozpadł się jak domek z kart.
Po decyzji rozstania się, poczułam „Siłę” która wyciąga mnie z duchowego bagna.

Po dwudziestu latach była spowiedź, a dusza nabierała oddechu i krok po kroku wyzwalała się z wieloletniego więzienia. Tym razem podałam się niewidzialnej „Sile”.
Na pustyni mojego duchowego życia Pan zastawił stół. Przyszedł rok 2004, październik i kurs Filipa. Dopiero tutaj zrozumiałam, że Miłość Boga jest silniejsza niż moje upadki, że jest bezwarunkowa i odwieczna. Pan aż tyle lat pozwolił mi błądzić, ale mnie nie zostawił. Obserwował i czuwał aż nastąpiła sprzyjająca sytuacja, aby wziąć mnie w swoje kochające ramiona, sytuacja w której ja pozwoliłam się wziąć. „ W tym przejawia się Miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że on nas sam umiłował”(1 J,10). Zaczęłam żyć w obecności Boga. Otworzyłam swoje serce i uznałam, że Jezus jest moim Zbawicielem, Panem Jedynym.

Po siedmiu latach ponownie wyszłam za mąż. Ślub był w PMK w Berlinie, a nasz wzrok skierowany jest ku Chrystusowi, który jest naszą skałą. Patrzymy z mężem w tym samym kierunku, który wyznacza nam Pismo Św. Pan w swoim Wielkim Miłosierdziu, wyprostował moje życie, moją ścieżkę – na razie. Wierzę jednak bardzo głęboko, że również Miłosierdzie Boże wyleje się na moje dzieci i przyjdzie chwila, kiedy to one odpowiedzą świadomie „tak” na łaskę wiary. Ja tymczasem codziennie wołam za Psalmistą, „Usłysz Panie moją modlitwę i wysłuchaj mojego wołania, na moje łzy nie bądź nieczuły”(Ps39,13a)

Chwała Panu - Jola K.